Polskie-Cmentarze.pl

Ciekawostki

Piątek 22.04.2011, godz. 16:46Tradycje i zwyczaje Wielkiej Soboty

Article img

W Wielką Sobotę gospodynie miały dużo pracy, gospodarze też. Babska to rzecz przygotować święcone. Na południe musiało być gotowe. Od świtu wszyscy się krzątali. Gospodynie z córkami zamykały się w izbie; piekły baby. Wielka to sztuka, bo baby musiały być ogromne, doskonale wyrośnięte, pulchne i lukrowane.

Najważniejsze, aby kiedy ciasto rośnie, żaden chłop drzwi nie otworzył, bo przeciąg mógłby zawiać ciasto, a takie już niechybnie opadnie. Strata byłaby wielka: garniec przedniej mąki, kopa jaj, dwie kwaterki najlepszej śmietanki; cukru, rodzynek, masła i wanilii też niemało. Dzieża pełna lśniącego ciasta, starannie opatulona lnianym obrusem stała na zapiecku, w cieple. Minęło trochę czasu, zanim wytrawna gospodyni uznała, że już można nakładać je do foremek, do ponownego rośnięcia. Na koniec dwanaście razy nakłuła każdą palcem i wsuwała do ciepłego pieca. Najładniejsza baba będzie na święcone.
Podczas gdy ciasto rosło, dziewczęta krasiły jajka. Na piecu w jednym garnczku warzyły się łupiny od cebuli, w drugim młode żyto, w trzecim „brezylię" - korzeń farbiarski o głębokim granatowym odcieniu, w jeszcze innym korę dębową. Dziewczęta zasiadły przy okienku, postawiły przed sobą czarkę roztopionego wosku. Każda trzymała w ręce ostro zastrugany patyczek i maczając go w wosku, pokrywała powierzchnię jajka we wzór, jakiego nauczyły ją matka i babka. Dodawała też coś od siebie. Poznać było po pisance, kto ją malował: Kurpianka, Kaszubka czy panna z Cieszyna. Dziewczyna pokrywała jajko woskiem pierwszy raz i zanurzyła w żółtym barwniku. Po wyschnięciu pokrywała woskiem to, co miało pozostać żółte i wkładała jajko do garnczka z innym kolorem. I tak wiele razy, aż osiągała taki wzór, o jakim myślała. Wreszcie lekko natłuszczała skorupkę, by nadać jej połysk. Na Wielkanoc szykowała całą miskę takich pięknych jajek. Bo gdzieżby Wielkanoc, wiosenne święta, mogły obyć się bez tego symbolu życia! Na Podolu, wśród barwnych kraszanek, kilka wyróżniało się czernią i bielą; zdobione były tylko tymi dwoma kolorami i rysunkiem podobnym do greckiego meandra, wyrażającym ruch fal - nieskończoność. Wzór ten obiegał skorupkę wielokrotnie, a jego początek łączył się z końcem. Motyw ten zwano „śmiertelnym", a zdobione w ten sposób pisanki przechowywano od świąt do świąt, by w razie zgonu w rodzinie włożyć je umarłemu do trumny.

Na kraszankach w innych regionach Polski spotkać można było jodełki, jelenie, wiatraczki, róże i wiele innych motywów, a wszystkie coś znaczące. Dzisiaj już trudno odczytać ich symbolikę.

Baby prawie gotowe, pisanki też, trzeba było jeszcze przygotować „paskę". Wypiekano ją z razowej mąki: pszennej, żytniej albo gryczanej, co kto lubił albo miał. Pulchność brała się częściowo z drożdży, a częściowo z zakwasu. Smarowano ją po wierzchu słoniną i ozdabiano krzyżem z ciasta. Niekiedy paska przypominała kołacz weselny, tak pokrywały ją roje ptaszków, szeregi kwiatów. Paska była smaczniejsza, kiedy gospodyni dodała do niej szafranu, imbiru lub liści bobkowych. Kiedy gospodyni piekła paskę, gospodarzowi nie wolno było zaglądać do dzieży ani tym bardziej do pieca, boby mu wąsy posiwiały. W ogóle wielkosobotnie zajęcia przy kuchni to nie męska sprawa. Ale gospodarzowi też nie brakowało pracy; musiał dać żywinie świeżą podściółkę, urżnąć sieczki na trzy dni, narwać królikom mleczu, a wieprzkom pokrzywy. Jeśli chłop z synami zgłodnieli, zaglądali w okienną szybę, a zdenerwowana gospodyni podawała im przez szparkę kilka placków z paskowego ciasta. Gospodarz jadł i szedł dalej oprzątać. Chłopcy biegli z nim w pole i tam, ukręciwszy kawałek bułeczki rzucali w ziemię wołając:

Kąkolu, kąkolu, nie lataj po polu. Tylko po pańskim, albo po żydowskim!

Kobiety miały zajęcie przy szykowaniu świątecznego jadła, gospodarz oprzątal, a parobczaki dokazywali; urządzali pogrzeb żurowi. Wszak koniec postu za kilka godzin. Żur... Jadano go niemal codziennie przez ostatnich czterdzieści pięć dni. Zbrzydł wszystkim już niepomiernie. Bywało że, któryś z chłopców przyniósł stary szkopek z resztką starego żuru i znęcał się nad nic nie winną zupą. Nasiusiał do niej, napluł, dołożył gnoju i hajda z tym paskudztwem na wieś! Biada chałupie, w której młode panny właśnie teraz krasiły pisanki; wysmarowano im cale drzwi, jeszcze i próg zachlapano plugastwem! Już było tak czysto, a tu nowa robota. O, hultaje! Poczekajcie, jeszcze się wam dostanie! A oni, nic sobie z babskich lamentów nie robiąc, pozostawioną w szkopku resztę żuru uroczyście pogrzebali pod płotem. Ale i dziewczyny często bywały nie lepsze. Niechby się nawinął pod ręką jaki parobek, a już one „przypadkowo" oblewały go garnkiem żuru albo pomyj.
Zdarzały się przypadki odwetu i na śledziach. Młódź wieszała śledzia na drzewie, „karząc go niby za to, że przez sześć niedziel panował nad mięsem, morząc żołądki ludzkie słabym posiłkiem swoim"77.
Przychodziła wreszcie ta godzina, o której z każdej chaty wychodziła kobieta z koszem pełnym jadła przyszykowanego do poświęcenia. W koszu musiały być: chleb albo jego świąteczna odmiana - paska, sól, pisanki, szynka, kiełbasa, chrzan, masło, ser, lukrowana drożdżowa baba, kołacze, strucle, mazurki - słowem cale paradne, świąteczne jadło. Jego rodzaj i ilość zależały od zamożności gospodarzy. Wszystko było pięknie ułożone na białym lnianym płótnie, przybrane zielonym bukszpanem, błękitnie rozkwitłym barwinkiem, baźkami, leszczyną.

Pod kościół przychodzili też gospodarze. Wreszcie mogli zobaczyć owoc trudu żoninych rąk. Niektórzy liczyli, ile przypalonych chlebów przyniesiono pod kościół. Jeżeli więcej niż dwadzieścia cztery, zapowiadano, że lato będzie skwarne. Bywało, że młoda, niedoświadczona gospodyni przyniosła paskę popękaną, źle wyrośniętą: wstyd to przed całą wsią, a i zła wróżba dla przyszłości rodziny. Oby nie zapowiadała takich zbiorów, jak jej wygląd.

Babska gromada rozgadywała się jak na targowisku. A trzeba było zamilknąć, bo z kościoła wychodzili ministranci, a za nimi ksiądz w białej komży. Ministranci nieśli naczynie z wodą święconą i kropidło. Ksiądz półgłosem odmawiał modlitwę, później kropidłem czynił znak krzyża. Krople wody wsiąkały w chleby i spływały po skorupkach jajek w koszykach bliżej stojących kobiet. To dobrze. Kościół pobłogosławił to, co niezbędne ciału - pożywienie, by poszło ludziom na zdrowie i dało siły do modlitwy i do pracy. Ciało dane jest od Boga, i Chrystus miał ludzkie ciało, więc jakże pełna dostojeństwa powinna być nasza ziemska powłoka! Ziemskie ciało ziemskiego potrzebuje pokarmu. Jezus po Zmartwychwstaniu, chcąc przekonać uczniów, że jest żywym człowiekiem, jadł miód i rybę.

Święconkę odstawiano do jutra. Po rezurekcji domownicy rozpoczynali uroczyste śniadanie od dzielenia się, tym co poświęcone. Zaczynali od jaj i chleba. Legenda mówi, że kiedy Herod rozkazał pozabijać dzieciątka, Matka Boska pozostała w Betlejem. Żydzi złapali ją i męczyli, chcąc dowiedzieć się, gdzie ukryła swojego Synka. Tymczasem malutki Pan Jezus schronił się w chacie ubogiej kobiety. Ta, obawiając się o życie Chłopięcia, skroiła przylepkę od chleba, wydrążyła go i tam ukryła Dzieciątko. Potem Jezus, chcąc zmienić kryjówkę, wybiegł na podwórze, a kury, aby ratować Jezusa, zagrzebały Go w trociny i osłoniły skrzydłami. Na koniec wieprzki wyryły w ziemi norę, aby Zbawiciel mógł się tam schronić. Na pamiątkę tych wydarzeń w koszu ze święconką jest chleb, jaja i słonina.

Rano święcił ksiądz wodę, w południe pokarmy, a wieczorem -ogień.

Tak było kiedyś; dzisiaj święci się ogień i wodę wieczorem, podczas uroczystego obchodu wigilii paschalnej. Wodę odnowiono, a jakżeby drugi żywioł i wierny przyjaciel człowieka - ogień - mógł pozostać nieczysty?

Najpierw trzeba było wygasić stare skry w piecach, piecykach i pod kuchniami. Żyłeś, ogniu, cały rok, to dla ciebie dość! Napatrzyłeś się ludzkiej biedy, codziennych kłopotów, nieobce ci kłótnie, awantury, a nawet bijatyki. Nie jesteś już czysty! Trzeba rozpalić cię od nowego, czystego źródła - od paschalu. Nie ma chaty, domu, pałacu, skąd nie ciągnęliby biedni, zamożni, bogaci, a każdy albo ze smolnymi szczapkami, albo ze świeczką woskową. Na nic zdawał się tu kaganek oliwny czy łojowy ogarek. Do przenoszenia nowego świętego ognia nadawały się tylko smolna szczapka albo świeczka z czystego wosku. Osłaniali parobczaki i dziewki nowy płomień; niedobrze, jeśli był wietrzny dzień i mocniejszy podmuch zmiótł wątły płomyczek. Trzeba wtedy pożyczyć nowego ognia od sąsiada. A co własny, to własny...

We wszystkich chałupach wszystko było święte i nowe: ogień i woda, pobielane ściany i jadło, i serca ludzkie obmyte wielkopostną pokutą.

Źródło: http://www.opoka.org.pl/varia/wielkanoc/triduum/1104.1,Wielka_Sobota.html - Fragment książki Ewy Ferenc „Polskie tradycje świąteczne” Drukarnia i Księgarnia Św. Wojciecha Sp. z o. o. Poznań 2000 (Copyright by Ewa Ferenc)

Powrót