Czwartek 08.07.2010, godz. 15:32Krótkie wspomnienie o Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej - 9 lipca minie 65 lat od Jej śmierci
Ten fragment wiersza zna chyba każdy z nas...
Nie widziałam cię już od miesiąca.
I nic.
Jestem może bledsza,
trochę śpiąca
trochę bardziej milcząca
lecz widać można żyć bez powietrza!
Czytając poezję Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej można całkowicie się rozpłynąć. Ba! Chce się w niej utonąć, ale nie można, bo tyle w niej powietrza. Kim była kobieta, która w swych wierszach pisała:
Gdy pochylisz nade mną twe usta pocałunkami nabrzmiałe,
usta moje ulecą jak dwa skrzydełka ze strachu białe,
krew moja się zerwie, aby uciekać daleko, daleko
i o twarz mi uderzy płonąca czerwona rzeka.
Oczy moje, które pod wzrokiem twym słodkim się niebią... (fragm. "Gdy pochylisz nade mną twe usta")
albo
Jesliś jest prawdą
przyjdź do mnie bez słów
i weź w Twe ręce wszystko
co dać mogę
lecz jeśliś snem jest pośród innych snów (fragm. " Jeśliś jest prawdą.... ")
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska była kobietą wrażliwą, egzaltowaną, trochę egoistyczną i niezwykle utalentowaną. Kobietą żyjącą miłością i dla miłości, silną i zdecydowaną w swej poezji, a jednocześnie delikatną wrażliwą i uczuciową. Jan Lechoń słusznie podkreśla we wspomnieniach o poetce:
"Lilka Pawlikowska, zastrachana, zawsze świadoma swego ukrywanego garbu i swego utykania, a zarazem tego, że jest cudowną poetką i że ma profil, jakich już nie ma, i oczy, jakich już nie bywa. W każdej rozmowie zlewająca na nas komplementy tak przesadne, jak dobre wróżby Cyganek. I nagle słysząc jakiś dowcip, jakąś złośliwość niebotyczną albo jakieś bardzo ryzykowne, ale bardzo zabawne świństwo – wybuchała śmiechem z całego serca, śmiechem bachicznym i okrutnym. I Lilka też – jak Iłła [Kazimiera Iłłakowiczówna] – była czarownicą, tylko inną, bardziej niebezpieczną, bo warzyła zioła z upajających zapachów, bo wabiła nie tylko uroczym smutkiem, ale nawet śmiechem. Bardzo dużo napisano o niej, ale wszystkim tym pochwałom czegoś brak: pisze się o niej, jak zawsze u nas, prawie jak o świętej. A to była czarownica. Rusałka to też znaczy czarownica."
Siostra Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Magdalena Samozwaniec, wspomina Ją tak:
"Nie powiem, w latach poprzedzających wojnę potrafiłyśmy się znakomicie bawić i brać z życia pełnymi garściami. Dużo czytałyśmy Czechowa, Dostojewskiego, Twaina, Balzaka, słuchałyśmy Chopina. Gershwina – szczególnie Lilka zasłuchiwała się w jazzie. Często wpadałyśmy do stolicy, korzystając z pokoiku przy pracowni ojca w Bristolu.Tam obracałyśmy się wśród cyganerii. Prawie co dziennie punkt dwunasta piłyśmy kawę w kawiarence na Mazowieckiej z Tuwimem, Iwaszkiewiczem, Iłłą [Kazimiera łłłakowiczówna] – nie piło się wówczas aperitifów, tylko pół czarnej w szklance, a do tego pączek; to przed obiadem. Na spotkania w samo południe przychodził też Żeromski. Bardzo byłyśmy wzruszone, kiedy poznałyśmy go osobiście." (...)
"Z Lilusią szalenie się kochałyśmy i zarazem szalenie kłóciłyśmy. Biłyśmy się, rzucałyśmy w siebie książkami, a potem się przepraszałyśmy, i to niejako smarkule, ale dorosłe kobiety. Jak któraś drugą porządnie uderzyła, dokuczyła, to czym prędzej szła do miasta i kupowała jej prezent, żeby przebłagać, przeprosić. Pogodzone znowu płakałyśmy z rozczulenia. Zupełnie jak dwie wariatki..."
"Mój Boże, co myśmy wyrabiały! Nic dziwnego więc, że Kraków patrzył na nasze zachowanie – mówiąc oględnie – dziwnie. Biedna nasza mama, ileż to się nasłuchała o długości spódnic, fryzurach panienek, poglądach i... towarzystwie, w jakim panienki Madzia i Lila się obracają. Zgroza!"
M. Pawlikowska-Jasnorzewska miała też ogromne poczucie humoru, przyznaje siostra, przywołując pewne zdarzenie.
"Najlepsza historia przydarzyła się na Riwierze, na którą pojechałyśmy oczywiście razem. Ciągle tam jęczałam, chorowałam, miałam jakieś nieszczęśliwe miłości, poza tym rozchodziłam się wówczas z mężem [Janem Starzewskim]; w ogóle nudna byłam strasznie, o czym moja siostra pisze w listach do matki. I oto taka sytuacja. Moja siostra siedzi na ławeczce w Nicei, czekając na mnie, a tutaj przysiada się do niej jakiś mężczyzna. Zaczęli rozmawiać. Ów jegomość pyta Lilkę: – Co pani tu robi sama? – A ona mu na to: – Jestem pielęgniarką, przyjechałam z chorą umysłowo osobą, którą się opiekuję...
Jegomość zerknął na poważną twarz Lilki i nie pytał już o nic, po czym za chwilę przychodzę ja, w bardzo ładnej letniej sukni – siadam obok niej. Facet tak się bokiem na mnie spojrzał, że niby to ta umysłowo chora, szybko się pożegnał i odszedł „łowić” gdzie indziej niewinną rybkę na upojny wieczór. W hotelu Lilka ze śmiechem opowiedziała mi całe to zdarzenie."
Mówiono również, że była wykwintna, wyrafinowana, ze rozkoszowała się własną wrażliwością poetycką, ale była też po prostu kobietą, która bała się starości, przemijania i tego, że za kilka, kilkanaście lat nie będzie wyglądać tak, jak dziś. Niewolnica pasjansów i wiedzy tajemnej, obdarzona szóstym zmysłem, który zauważy to, co zwykły śmiertelnik nie widzi. Sama Pawlikowska-Jasnorzewska wyznała kiedyś, że codziennie czuje się jak nowo narodzona i codziennie inaczej postrzega i widzi drzewa, trawę, słońce i ludzi. Widziała więcej, inaczej, przeżywała silniej, co dla niektórych było dziwactwem.
Poetka zmarła w Manchesterze. Została pochowana na Southern Cemetery. Stefan Jerzy Jasnorzewski, ostatni mąż poetki, nazywany przez nią Lotkiem wspominał:
"Kocham ją bardzo. Jest dla mnie wszystkim, co dać mi mogła ziemia. Jest wiatrem. Jest ciszą. Głosem, który wciąż słyszę."
My Ją będziemy słyszeć zawsze w Jej wierszach, w poezji, którą po sobie zostawiła.
Redakcja portalu polskie-cmentarze.pl
Część materiałów i cytatów zaczerpnięta ze stron:
http://www.piw.pl/fragmenty/jasnorzewska.htm
http://www.naukawpolsce.pap.pl
Powrót